Prywatna refleksja
Witam wszystkich po
bardzo długim okresie nieobecności. Stety lub niestety ale w moim
życiu troszeczkę się dzieję. Nic w zasadzie mocno ciekawego, ale
pomyślałem, że co nieco nadmienię. Generalnie będę mocno nudził
w tym wpisie, ale nie martwcie się mam także z tyłu głowy ciągle
ciekawsze tematy niż rzeczywistość w jakiej żyję i to jak ją
oceniam. Powiedzmy, że one wszystkie czekają na taki wiatr pod
paluchem na klawiaturze. Chodzi o to by miło mi się pisało i
jeszcze milej wam czytało ;) Powróci całkiem możliwe jeszcze
jeden wpis z bloga nieśmiałych, który jak każdy będę odtwarzał
z głowy po swojemu i pewnie też dlatego jeszcze nie zamieściłem
go bo tym bardziej muszę mieć tzw. wenę do odpowiedniego
rozpisania. Tak się składa, że to jeden z ostatnich wpisów na
tamtym blogu więc dobrze pamiętam jaki był mniej więcej jego
przekaz, generalnie to taka refleksja socjologiczna dająca nieco do
myślenia. Dziś jednak postanowiłem podzielić się z wami troszkę
moimi bólami, ale też i tym co pozytywnego ostatnio mi się
przytrafiło zostawiając to jednak na sam koniec aby pozytywnie
zakończyć ten wpis i by niejako poświadczyć, że choć parę
rzeczy w moim życiu jest naprawdę do dupy i to tak mocno to jednak
nie poddaję się i wierzę w to, że kiedyś ktoś będzie mógł do
mnie powiedzieć: „Wiesz co? Ja to Ci kurde zazdroszczę...”.
Tak, takie słowa jednoznacznie podkreśliły by dobrą sytuację w
jakiej bym się znajdował, obecnie jednak mało jest takich rzeczy,
których można by mi było zazdrościć, dlatego co moja wiara
wzrośnie to i opada mocno zaraz... No ale podobno trzeba być
dobrych myśli ;)
Ostatnio
powziąłem sporo zmian w swoim życiu. Zacząłem regularnie wstawać
o 8:00 rano, jeść częściej lecz w mniejszych porcjach, a nawet
rzuciłem sobie jedno takie fizyczne wyzwanie. Wszystko po to by
rozgonić pewną monotonię w moim życiu, ale także by poczuć się
zwyczajnie lepiej. Nowe nawyki żywieniowe miały pomóc mi nie tylko
schudnąć, ale również ustabilizować poziom cukru we krwi.
Osiągnąłem nawet jakiś sukces bowiem poznałem ostatnio nową
panią diabetolog (mój doktor nie przyjmował w tym miesiącu),
która widząc moje pomiary była absolutnie zadowolona. Dało się
wyczuć, że bardzo spodobało jej się to, że śniadanie spożywam
około 8, a w godzinach południowych jem drugie śniadanie czego do
tej pory nie praktykowałem, a następnie za jakieś 3 godziny obiad.
Zwykle wstawałem późno więc i późno jadłem śniadanie i
generalnie spożywałem 3 posiłki na dzień. Teraz jem minimum 4,
staram się jednak jeść 5 a z tego co wiem ideał, którego raczej
nie osiągnę choćbym nie wiem jak się starał to jest jakieś 6
posiłków w ciągu dnia. No to już chyba ewidentnie wtedy trzeba
pakować coś w siebie w odstępach nie dłuższych niż co 2
godziny. Wszystko pięknie tylko jakiejś wielkiej stabilności te
nawyki w moich stanach glikemicznych nie zdziałały. Co większa
jeśli wierzyć wadze w tej przychodni tak co do cyferki to zgubiłem
tylko kilka deko... Jak zapytałem pielęgniarkę czy schudłem to
się zaczęła śmiać. No faktycznie takie odchudzanie śmiechu
warte. Teraz z kolei wszystko się posypało. Rzadko mam okazję
zjeść te 5 posiłków. Z reguły jem 4 i to tylko dlatego, że
wstaję o 8 i od razu przechodzę do śniadania, a potem budzi mnie
mama i znów przechodzę do śniadania. Brzmi jakby coś mi się
pomyliło co? No nie do końca. Jestem tak bardzo słaby, że mój
standardowy dzień polega na tym, że po zjedzonym śniadaniu kładę
się spać z powrotem. Nawet dzisiaj. Tylko kiedy naprawdę się
wyśpię i dobrze się czuję zaczynam dzień od tej ósmej.
To
sprawia, że nawet jak mam troszkę czasu na jakiś wpis to jednak
nie mam po prostu siły siedzieć przy klawiaturze i myśleć jak tu
napisać coś składnie. Do tego jak sobie zobrazuję w głowie, że
muszę zalogować się na bloggerze i po dopieszczać wszystko by
miało ręce i nogi, do tego wypisać wszystko w writerze open
office'a (używam m.in. darmowego oprogramowania od Apache, bardzo
przejrzyste, funkcjonalne i lepsze pod wieloma względami od
komercyjnych odpowiedników, polecam ;) i nie, nie dostałem kasy za
reklamę, ale jak zechcą dać to się nie pogniewam bo nie przelewa
mi się xD ) i porobić kopie to wszystkiego mi się odechciewa.
Pomyślicie pewnie – po co tak skoro można klepnąć cały wpis
bezpośrednio w panelu bloggera i opublikować a potem zapomnieć, że
w ogóle coś się robiło? No właśnie po to, że jakkolwiek
blogger to jedna z potężniejszych usług tak jednak i tu mogą
zdarzyć się różne okolicznościowe usterki, na które nikt nie ma
wpływu. Prędzej jednak niż usterki na bloggerze mogą dopaść
mnie te jakie są na moim łączu. Korzystam bowiem z Neostrady
Orange, usługi taniej i zapewniającej Internet o takich
dostatecznych na chwilę obecną możliwościach. Z tego co wiem
raczej nie jest to usługa mająca dobrą sławę, ale przypuszczam,
że można by gorszą trafić szczególnie teraz po latach gdzie
między innymi ta usługa przeszła szereg modernizacji. Nie chcę
jednak robić bez większych powodów jakiejś antyreklamy firmie
Orange szczególnie w kontekście tej usługi więc dodam tylko, że
moje problemy z łączem związane są z tym, że działa na linii
telefoniczne TP SA z 90-tego, któregoś roku. Czyli stara 20 letnia
prowizora. Podziw bierze, że to w ogóle działa. Oczywiście z
przyczyn technicznych 1/4 mojej oferty w tym wypadku jest
niezrealizowana bowiem przy tak starym kablu pakiety idą w glebę,
ale i tak ładnie jak na takie warunki chodzi :D A skoro już
jesteśmy przy takich sprawach technicznych to lubię eksperymentować
z różnymi urządzeniami elektronicznymi i to jest moje
błogosławieństwo jak i przekleństwo... Czasami dzięki takiemu
elektro zboczeniu można naprawić jakiś stary sprzęt, który
dotychczas odmawiał posłuszeństwa, albo można zmajstrować coś
nowego czy dowiedzieć się czegoś od takiej bardziej naukowej
strony nawet jeśli do niczego konkretnie to się nie przyda (chyba,
że do jakiegoś life haka :D). Jednak ostatnio moje eksperymenty
kończą się na tym, że rozgrzebię coś, a potem jak mi nie
wyjdzie to co chciałem osiągnąć to rozgrzebane sprzęty zostają
gdzieś na biurku zbierając kurz i wkurzając moją matulę, która
czasem zajrzy do pokoju i pierwsze co widzi to syf, na który ona ma
prawdziwe uczulenie. Oczywiście zostawiam tak to wszystko dlatego,
że nie potrafię czegoś ponownie poskładać. Wkurza mnie to i
irytuje.
Tydzień
temu równy byłem z matulą na cmentarzu. Malowałem pomnik prababki
ten sam, który malowałem w tamtym roku. Wtedy to po malowaniu
przyszła burza i totalnie zmasakrowała moją pracę. Ponieważ
kupiliśmy z mamą farbę z przeceny i myśleliśmy, że to jednak
miało też duże znaczenie toteż kupiliśmy w tym roku nieco
lepszej farby i w tamtą sobotę wybraliśmy się naprawić to co się
spierniczyło rok temu. Miała być sobota pogodna i bez opadów.
Dopiero od niedzieli miały być burze według prognoz. Chyba już
wiadomo do czego zmierzam. Oboje narobiliśmy się jak głupi przy
tym pomniku i co? Kolejną farbę mi burza zmyła... Znów wróciliśmy
do punktu wyjścia. Co kolejne nasze odwiedziny to ten pomnik wygląda
coraz to gorzej choć człowiek wkłada całe serce w to by wyglądał
jak najlepiej. To co jednak jest smutniejsze to to, że zarówno mama
jak i ja mamy tak samo dokładnie z ludźmi jak z tym pomnikiem.
Autentycznie. Możemy się napracować i poświęcić swoje zdrowie,
ale i tak nikt tego nie zobaczy. Mało tego jeszcze będzie zarzucać
brak starań i co rusz nowe wymagania oznajmiać. Inni zrobią połowę
tego albo i nie i są doceniani tak bardzo, że aż trudno wyobrazić
sobie to póki się nie zobaczy na żywo. Kiedy ostatnio czytałem
jakieś publiczne wypowiedzi ludzi, których znałem lub znam
twierdzących w nich, że w czasach kiedy ta nasza znajomość była
szczególnie bliska to oni mieli jakieś złe czasy, w ogóle jakieś
stany depresyjne ogólnie psychiczny dół, a teraz kiedy
ograniczyłem lub zakończyłem jakiekolwiek z nimi kontakty to nagle
mają lepsze dni, nagle zero depresji i życie jest piękne i wszyscy
wokół są cacy, a codzienność nabrała barw to po prostu serce mi
krwawi. Tym bardziej jeśli człowiek wcześniej robił co mógłby
dana osoba czuła się przy nim dobrze i w pełni swobodnie, mnie
zresztą generalnie w ogóle cechuje uległość i ja nigdy nie
staram się nikomu nic narzucać, natomiast są osoby, które albo
uważają, że im nie wiem jaką krzywdę w życiu uczyniłem, albo
zwyczajnie nie widzieli moich starań i często bywa też tak, że o
wiele bardziej doceniają jakąś inną osobę, która aż tak wcale
się nie starała bo i często nawet nie musiała z różnych
przyczyn. Na przykład takich, że nie musiał ten ktoś mierzyć się
z tym problemem co ja bo póki znajomość trwała to ja temu czoła
stawiłem. Spróbuję to jakoś zobrazować. Weźmy przykładowo, że
mam znajomego A, ten znajomy ma jakieś poważne problemy, z którymi
bądź co bądź muszą się mierzyć jego znajomi zwłaszcza ci
bliżsi, po dłuższej znajomości ze mną udaje mi się pomóc A w
jego problemach i pojawia się znajomy B. A nagle dochodzi do
wniosku, że tak do końca nie jest zadowolony z naszej znajomości i
rozchodzimy się w swoje strony a wtedy A i B zawiązują bliższą
znajomość i ten B to już jest cacy pod każdym względem choć nie
mierzy się z problemami A bo tych już nie ma, a może nawet wnosi
do tej znajomości własne i to wtedy A musi z tym się mierzyć. W
woli ścisłości, każdy ma prawo do subiektywnej oceny innego
człowieka i nie mam nic przeciwko docenianiu takiego B jeśli ten
stara się mało lub wcale bo docenianie kogoś jest miłe po prostu,
ale gorzej w drugą stronę czyli jeśli ktoś poświęca się dla
kogoś i w zamian z reguły dostaje jeszcze reprymendę na koniec
znajomości albo przypisuje się mu jakieś dziwne rzeczy. To jest
zwyczajna niesprawiedliwość mówiąc łagodnie i krótko.
Skoro
już o ludziach to teraz wspomnę nieco bardziej dosłownie o innej
sytuacji jaka mi się przytrafiła już w dosyć odległej
przeszłości, ale ta świetnie obrazuje jaką ja wartość mam dla
ludzi. Rzecz się miała wiele lat temu już. Znałem jedną
dziewczynę, która wydawała mi się fajna. No właśnie –
wydawała się. Generalnie była w porządku, fajnie nawet się z nią
korespondowało bowiem to była taka znajomość na gadu gadu, tylko
powiedzmy sama lubiła docinać nieco, a jak jej się coś w żartach
napisało to potrafiła się o byle co oburzyć. W zasadzie jak
sięgam teraz pamięcią to prawdopodobnie od samego początku miała
na mnie wywalone i raczej nie traktowała tej naszej znajomości
super poważnie, ale jako, że ja młody byłem a i po dziś dzień
mam takie coś, że bardzo chciałbym wierzyć ludziom i w ludzi
toteż dopatrywałem się tu super koleżeństwa. Pewnego dnia jednak
pokłóciliśmy się nieco i kontakt się urwał. I tu będzie
najlepsze, dziewczyna po latach milczenia nagle się do mnie
odezwała... No chyba powinienem z kapci wyskoczyć z radochy tylko,
że tak. Przypomniała ona sobie o tym, że choruję na cukrzycę
typu 1 i co się teraz okazuje jej brat również zachorował i ona
szuka informacji dotyczących choroby aby jakoś tam mu pomóc...
Myślę sobie spoko, co mi szkodzi podzielić się tym co wiem z
własnego doświadczenia. W obliczu takich nieszczęść powinno się
nawet wrogowi pomóc, a cóż dopiero dziewczynie, która no w
zasadzie na tamten czas nic już dla mnie nie stanowiła po latach.
Oczywiście nim przeszedłem do szczegółów zaczęła ona zapewniać
mnie, że to wcale nie jest tak, że ona kontaktuje się teraz ze mną
tylko ze względu na brata, ale zgadnijcie co się stało kiedy już
napisałem jej wszystko co wiem ze swej strony. Dokładnie tak,
kontakt się urwał na nowo i po dziś dzień go nie ma xD Ta
historia jednocześnie bawi i uczy ponieważ w tym momencie komuś
powinno być mocno wstyd i to bynajmniej nie mi a jednocześnie jak
już wspomniałem dowiedziałem się ile wart jako osoba jestem dla
tej dziewczyny. Nie stało się tu nic oczywiście, nawet jakbym to
ja był gburem i nie napisał nic tej dziewczynie to jestem
przekonany, że i tak ona od kogoś te informacje by dostała może
nawet bardziej fachowo przekazane, ale chodzi o sam fakt ile jej
zapewnienia były warte.
Przejdźmy
może już do tych weselszych spraw bowiem o ludziach mógłbym chyba
magisterkę machnąć. A skoro już temat magisterki to postanowiłem
zaszaleć i wybieram się na studia magisterskie. Swoje dyplomy i
część wymaganych dokumentów złożyłem już do szkoły i teraz
tylko czekam, aż będę mógł dołączyć pozostałą dokumentację.
To w zasadzie najciekawsze wydarzenie ostatnich miesięcy więc
troszkę właśnie o tym się rozpiszę. Obecnie jestem licencjatem
socjologii i z powodów takich jak problemy z nauką czy zdrowotne
gdzie to wszystko jeszcze wzajemnie się przenika miałem już
właściwie nie kontynuować nauki. Nie ukrywam, że studia wymęczyły
mnie porządnie czego rozwijać już nie będę bo o tym kolejną
magisterkę mógłbym pisać. Problem polega na tym, że na rynku
pracy jest coraz to ciężej i taki licencjat na nikim wrażenia nie
robi. Tego tematu też nie warto rozwijać ponieważ magister też
coraz mniejsze ma znaczenie a jakby dobrze poszukał to i bezdomnych
profesorów by znalazł. Rzecz w tym, że z tą socjologią to ja nie
za bardzo lubiłem się przez te lata studiów (powiedzmy, że mam
nieco inny na nią ogląd ;) ) a i co rusz słyszę pytania typu:
„Socjologia? A gdzie po tym pracować można?”
odpowiedź to wszędzie i nigdzie. Trudno mi dokładnie określić
jakie kwalifikacje daje ten kierunek prócz kariery naukowej lub jako
badacz społeczny w jakiejś poważnej instytucji ewentualnie na
usługach jakiejś organizacji lub urzędu. Z mojej perspektywy
kształconym socjologom bliżej do filozofów lub historyków ze
względu na nawał teorii socjologicznych jakimi karmieni są w
trakcie studiów więc może jakaś branża kultury i sztuki lub
właśnie z historią związana mogłaby jeszcze ciepło przywitać
takich specjalistów. Można śmiało powiedzieć, że ja siebie w
tym nie widzę. Świętej pamięci doktor J. powiedział kiedyś na
jednym z wykładów: „Socjolog to jest taki człowiek co
zawsze ma coś do powiedzenia. Nie ma takiego tematu, którego by się
nie podjął...” te słowa
mają swoją moc jak myślę również na rynku pracy bo kto
socjologowi zabroni np. roznosić korespondencję jak czynię to ja
;) Pytanie tylko czy moje wykształcenie i tytuł mają tutaj jakieś
znaczenie. Jasnym jest, że nie bo równie dobrze mógłbym mieć
jakikolwiek inny dyplom więc na takiej podstawie można by
stwierdzić, że każdy dyplom ma daje możliwość pracy wszędzie i
nigdzie. Jedyna różnica to chyba tylko taka, że zatrudniając
socjologa nigdy nie masz pewności czy nie będzie Ci w pracy
prowadził jednocześnie badań społecznych :D To jest dosyć
ciekawe bo szczególnie mój fach myślę stwarza ku temu fajną
okazję. Mógłbym przykładowo opisać badanie dotyczące zachowań
społecznych podczas odbioru korespondencji :D Jeśli wydaje się to
mało prawdopodobne to mogę jedynie potwierdzić, że spotkałem
socjologa, magistra :D który podczas swej pracy robił badania
społeczne. Nie wiem czy powstała na ich podstawie jakaś poważna
praca naukowa czy nie, ale gość był niesamowity bo badał w
zasadzie wszystko, nawet to czy będę na tyle zdeterminowany by
odnaleźć go na jednej ze stacji metra by uzyskać od niego ocenę w
indeksie. Tak to był jeden z moich wykładowców i edukując nas
jednocześnie prowadził badania. Doświadczenia przebywania z nim w
jednym miejscu są dosyć dziwne, ktoś na pierwszy rzut oka mógłby
pomyśleć, że on jest jakiś psychiczny, ale choć wystawiał nas
na różne dziwne próby swoich ekscentrycznych zachowań trzeba
przyznać, że facet jest mega inteligentny i chyba sprawia mu to
frajdę takie wygłupy różne. Jestem przekonany, że świrował
właśnie po to by badać nasze reakcje.
No
dobrze, ja tu piszę i piszę a mi temat ucieka. Zdecydowałem się
na studia magisterskie ponieważ marzy mi się lepsza praca a poza
tym to jest kolejny krok do walki z tą taką monotonią mojego
życia. Uznałem, że potrzebuję kolejnego wyzwania no i stęskniłem
się troszeczkę za czasami szkolnymi. Zapragnąłem jakiegoś
regularnego obowiązku w swoim życiu. Praca mi tego nie dostarcza
bowiem pracuję tylko wtedy kiedy dostanę przesyłki do rozniesienia
i sam sobie ustalam czas pracy. To dobrze bo mogę wiele rzeczy sobie
dostosować, ale pragnąłem właśnie uzupełnić pewną taką lukę
jaka powstała w moim życiu. Czy podołam? Nie mam pojęcia.
Szczerze mam mieszane uczucia choć nastawiam się pozytywnie i mam
wrażenie, że jestem w stanie podołać. Starałem się też szukać
kierunku, który zwyczajnie mnie wciągnie, nie wiem czy tak się
stanie bowiem o socjologii też tak kiedyś myślałem, że może
mnie zainteresować, ale i tu jestem jak najlepszej myśli. Wydaje mi
się, że to jest właśnie klucz do tego bym sobie poradził czyli
kierunek musi mnie zainteresować tak bym się nieco taką pasją
zaraził i ochoczo stukał literki do magisterki ;) Jednak z moimi
siłami i szczęściem różnie to bywa dlatego mowa z mej strony o
szaleństwie :D Podchodzę do tematu jednak bardzo luźno i traktuję
to troszkę jak zabawę. W końcu jeśli noga mi się powinie to tak
naprawdę nic nie stracę bo nadal będę licencjatem socjologii, a
jeśli faktycznie pójdzie mi dobrze to mogę wiele zyskać. No do
tych strat to można by tu policzyć kasę i stracony czas
przykładowo, ale inwestowanie w naukę co by nie było się opłaca,
a trafiłem szkołę, która w mej ocenie bierze przyzwoite pieniążki
szczególnie jak za studia drugiego stopnia i to o takim kierunku. A
jakim? No cóż... Kto wie ten wie ;) Tutaj zrobię taką kolejną
zabawę, jeśli za 2 lata w moich rękach znajdzie się nowy dyplom
to pochwalę się swoim nowym tytułem, a na razie odnośnie
szczegółów nic tu pisać nie będę ;) Ci którzy jednak śledzą
regularnie forum niesmiali.net.pl
to wiedzą ;)
A
skoro już jednak jesteśmy przy nieśmiałości to już tak tytułem
zakończenia wspomnę jeszcze o mojej drodze ku szczęściu
akademickiemu (jej znów będę mógł kupować przejazdy z ulgą 50%
:))) ), która bynajmniej dla nieśmiałego człowieka czymś łatwym
nie była. Całą drogę się trzęsłem jakbym na egzamin jechał a
nie złożyć dokumenty. Rzecz w tym, że pomimo traktowania tego
jako zabawy to jednak trzeba było wyjść między ludzi, całkiem
obcych i to w całkiem obce miejsce bowiem nigdy wcześniej tam nie
studiowałem a i zależało mi na tym by przyjęto mnie na studia. W
zasadzie to dalej o tym dużo myślę bo bądź co bądź nie
otrzymałem jeszcze żadnego potwierdzenia, że się dostałem więc
dopiero jak otrzymam to będę mógł w pełni odetchnąć i już
wtedy będę generalnie studentem tylko bez tak zwanej legitki :D Tak
czy inaczej im bliżej uczelni tym byłem bardziej gorący, ale cały
czas powtarzałem sobie w duchu, że nie robię niczego dziwnego
tylko dokładnie to co inni ludzie chcący studiować. Fakt, że
przyjechałem tam z papierami przed rozpoczęciem oficjalnej
rekrutacji, ale cóż z tego skoro była taka możliwość. Te myśli
niestety nie odciążały mnie na wystarczającym poziomie.
Determinacja z chwili na chwile słabła a najciężej było stojąc
już przy głównym wejściu do gmachu uczelni. Każdy krok był
coraz to cięższy a kiedy zmusiłem się by wyciągnąć rękę w
kierunku klamki poczułem jakby mi kto na niej usiadł. Doznania
psychiczne pomału zaczęły mieszać się z fizycznymi, tak wielką
moc ma nieśmiałość i fobia społeczna przez wielu ludzi
bagatelizowana jeszcze bardziej niż cukrzyca co, do której ostatnio
bije się nawet na alarm. Skorzystałem jednak ostatecznie z tego
ciężaru na rąsi by pomógł mi nacisnąć klamkę do dołu i wejść
do środka. Najcięższa chwila była do momentu kiedy powiedziałem:
„Dzień dobry.” i
zapytałem o rekrutację. Potem choć nadal się stresowałem już
nie czułem się tak przytłoczony bo wewnętrznie wiedziałem, że
jestem w dobrym miejscu i o właściwej porze :) Mój stres a także
młody wygląd doprowadziły jednak do dosyć śmiesznej sytuacji
kiedy pani od rekrutacji była przekonana, że ja chcę złożyć
papiery na studia pierwszego stopnia, a nie drugiego :D Oczywiście
szybko wyprowadziłem ją z błędu i obecnie jestem już jedną nogą
studentem :)
To
by już chyba było na tyle z mojej prywatnej refleksji ostatniego
czasu. Mam nadzieję, że długi okres oczekiwania wynagrodziłem
tutaj chociażby ilością tekstu :D Wydaje mi się, że to
zdecydowanie najdłuższy mój wpis do tej pory. Z tej okazji też
wracając do tematu otaczających mnie ludzi chciałbym podziękować
wszystkim tym, o których wyżej nie wspominałem bowiem dla nich
stanowię jakąś wartość i to właśnie dzięki nim mam jeszcze tą
wiarę wspomnianą oraz jakieś siły by działać coś ze swym
życiem. Szczególnie jedna osoba zasługuje tutaj na wyróżnienie i
już ona dobrze wie, że o niej mowa ;)
Komentarze
Prześlij komentarz