Policja w krzywym zwierciadle

Minęły już ponad 2 lata od historii, którą dziś wam opiszę i dotyczy ona właśnie policji. Od razu ostrzegam, nie będzie tu happy endu, właściwie to żadnego endu, ale o tym wspomnę później. Na tym etapie chciałbym jednak uczulić was nieco, bowiem jak pokazuje moja historia kontakty z policją to nic fajnego. Jednak uczulić to nie to samo co zrazić, dlatego bardzo proszę by nie traktować tego bloga jak jakąś wyrocznię i nie wkładać wszystkich funkcjonariuszy do jednego worka bowiem jak różni są ludzie tak też i policjanci różnią się między sobą. Na dowód tego mogę tylko wyjawić, że to był taki mój przed ostatni kontakt z policją, łącznie było ich 4 a stosunek policjantów z powołania do miernot w mundurach to jakieś 50/50. Innymi słowy 2 z tych kontaktów wspominam dobrze, a 2 fatalnie, z czego ten, który dziś opisuję szczególnie fatalnie bowiem ja byłem w zasadzie jedynie świadkiem przestępstwa. Może górnolotnie to ująłem, ale wydaje mi się, że jako osoba, która była najbliżej to policja powinna być zainteresowana przesłuchaniem mnie w charakterze świadka, ale jak widać funkcjonariusz „prowadzący” sprawę (cudzysłów pojawia się tu rzecz jasna nie bez przyczyny) nie wpadł na to…


Chwila nieuwagi…


Rzecz się miała w pewnym sklepie obuwniczym na „D” w nie za wielkiej miejscowości w pobliżu stolicy. Nazwijmy ją umownie „A”. Oczywiście będę się posługiwał takimi skrótami bowiem nie chcę szczuć na nikogo. W D byłem na zakupach ze swoją niemłodą już i nieco schorowaną mamą, która bardzo lubi odwiedzać D by sobie obejrzeć jakieś promocje i jak coś jej w oko wpadnie to nie raz kupi. To była końcówka sierpnia właśnie i kojarzę, że w D było całkiem sporo ludzi. W pewnym momencie mama zauważyła na jednej z półek buty, które postanowiła przymierzyć. Jak pomyślała tak zrobiła i usiadła na jednym z krzeseł będących w tym sklepie i obok postawiła torbę z portfelem. W pewnym momencie wysłała mnie po coś na ściankę gdzie były półki z butami. Już nie pamiętam po co mnie wysłała. Minęły w końcu 2 lata. Albo chciała bym odłożył buty, które właśnie przymierzyła, albo chciała przymierzyć jeszcze jakieś, które mijaliśmy i chciała bym przyniósł jej. Tak czy inaczej oddaliłem się, a kiedy wróciłem widziałem jak zdenerwowana moja mama rozgląda się wokół nerwowo i pyta czy nic nie widziałem. No ja jej odpowiedziałem, że nie, przecież poszedłem i jak wróciłem to widziałem tylko jak ona nerwowo się krząta i nie wiedziałem o co chodzi. Jak już pewnie się bez trudu domyśliliście mama została okradziona. To wszystko trwało dosłownie moment, mnie przy niej nie było może 10 sekund. Pewnie teraz kręcicie głowami, ale to było naprawdę dziwne. Jak już wspomniałem 10 sekund wystarczyło, a to nie było tak, że portfel był jakoś super na wierzchu. Zacznijmy od tego, że był on głęboko na dnie i sam był koloru czarnego, dokładnie takiego jak torba. Ja np. często mam problem z odnalezieniem glukometru jeśli nie wsadzę go do jakiejś kieszonki tylko tak wrzucę do czarnego plecaka tylko dlatego, że jest on w czarnej kosmetyczce. Zawsze wtedy odnalezienie go zajmuje mi trochę czasu, choć wiem gdzie jest, a portfel był znacznie mniejszy. Moja mama musiała naprawdę mieć pecha skoro w takich warunkach te 10 sekund kiedy mnie nie było, a ona odwróciła wzrok wystarczyło by ktoś niepostrzeżenie wyciągnął jej portfel.


Tajemnicza kobieta…


Na końcu alejki, w której do tego doszło ujrzeliśmy młodą kobietę, która przyglądała się jakimś butom. Moja mama zapytała ją czy nic nie widziała, ale ta odparła, że nie. Tu znów zrobiło się dziwnie bowiem kobieta powiedziała to tak trochę od niechcenia byle byśmy się odczepili jak najszybciej od niej. Nie umiem tego precyzyjnie wyjaśnić, ale wyglądało to trochę tak jakby marzyła jedynie o tym byśmy się oddalili jak najszybciej, stąd też nie dziwi mnie jak kiedy byliśmy już w domu moja mama zaczęła snuć teorie, że może ona mieć coś wspólnego z tym co zaistniało. Choć byliśmy oboje w szoku i zaczęliśmy działać i myśleć dosyć chaotycznie to kiedy tam byliśmy nie próbowaliśmy w żaden sposób niczego insynuować tej kobiecie. Gdy ta powiedziała, że nic nie widziała natychmiast udaliśmy się do obsługi sklepu. W D bowiem jest monitoring, więc mieliśmy nadzieję na szybkie przejrzenie taśm i chociaż dowiedzenie się co tak naprawdę zaszło i w jaki sposób mama została okradziona. Niestety obsługa poinformowała nas, że właściwie to tylko na wniosek policji oni mogą takie nagrania udostępnić. W sumie jest to logiczne, ale w tym wypadku biorąc pod uwagę niekompetencję policji zabiło to całkowicie jakiekolwiek dochodzenie. Być może gdybyśmy nie wyszli ze sklepu tylko z miejsca zadzwonili po jakiś patrol to może coś by z tego było, kto wie… My jednak byliśmy coraz bardziej zdenerwowani i targały nami emocje. Wróciliśmy do domu aby upewnić się, że faktycznie doszło do kradzieży, a nie gapiostwa w wyniku, którego portfel miałby zostać w domu. Ja przetrząsnąłem cały samochód kilkakrotnie, ale moja mama w takich sprawach jest bardzo skrupulatna. Jeśli ona jest pewna, że portfel brała to na pewno tak było. I faktycznie nigdzie po nim ani śladu, więc pojechaliśmy na komisariat mieszczący się w naszej miejscowości. Tutaj na potrzeby tego bloga nazwiemy ją „B”.


Szukając pomocy…


Na komisariacie w B zostaliśmy przyjęci przez starszego aspiranta, który swoim zachowaniem zdawał się mówić „Boże znów kazałeś mi przyjść do tej pracy, co ja żem Ci zrobił? Za co, powiedz mi za co?!” i jednocześnie zostaliśmy odesłani do policjantki, której stopnia już nie pamiętam. Policjantka ta rozpytała pobieżnie o co chodzi, a potem poinformowała, że najlepiej by było gdybyśmy zgłosili sprawę na komisariacie w miejscowości A bo jeśli w B przyjmą zgłoszenie to nim podjęte zostaną odpowiednie czynności to muszą najpierw wysłać zawiadomienie do dyżurnego komendy powiatowej, a ten dalej będzie decydował co i kto ma robić (to tak oczywiście w dużym skrócie). Funkcjonariuszka była dosyć miła i starała się nam pomóc na tyle na ile pozwalały jej procedury. Pozostawiła nam oczywiście do wyboru co zrobić – czy zgłosić się na komisariacie w A, czy też przekazać sprawę na komendę. Uznaliśmy wtedy z mamą, że najlepiej będzie jeśli będziemy działać tak szybko jak tylko się da, a w takim razie rozsądnym wydawało się jechać do komisariatu w A. Tak też zrobiliśmy. W A zostaliśmy ponownie przyjęci przez starszego aspiranta, który był całkiem w porządku, podarował mamie broszurkę, na której były informacje, co należy robić w razie kradzieży dokumentów (które de facto również znajdowały się w portfelu) i powiedział abyśmy zaczekali, aż przyjdzie funkcjonariusz, który się nami zajmie. Oczekiwania były dosyć długie. Już teraz nie pamiętam czy czekaliśmy godzinę, czy dwie, ale czekaliśmy masakrycznie długo. Przyszła w końcu wielka pani fin dupen sztajn, która w mojej ocenie zasłużyła by objechać ją z góry do dołu na czym tylko świat stoi, bowiem to najgorszy ze wszystkich oficerów policji, jakich wówczas spotkaliśmy. Serio. Nawet pan, który nas przyjął w B, sprawiający wrażenie, że zaraz wyciągnie spluwę by nas rozstrzelać lub strzelić sobie w łeb tylko dlatego, że przyszliśmy nie był taką kanalią jak ten babsztyl, który przyszedł po nas w A.


W sumie to niepotrzebna fatyga…


Na samym początku tej pseudo policjantce (która zresztą była ubrana po cywilnemu) nie pasowało bym ja towarzyszył mamie, która ze stresu miała problemy z wypowiadaniem się, ale po krótkiej wymianie zdań jednak się zgodziła bym towarzyszył mamie w rozmowie z nią. Poszliśmy z nią do jej gabinetu i tam to dopiero było. Policjantka zadawała mamie pytania nie pod kątem tego co mama widziała, jak to się stało, że została okradziona, kiedy to zauważyła itd., a pod kątem tego raczej czy ona czasem sobie czegoś nie wymyśliła, czy wręcz nie prosiła się o to by ją okraść itp. Słowem prowadziła rozmowę w taki sposób by obarczyć mamę całą winą. Nie miała najmniejszych skrupułów, kiedy mama zalewała się łzami, tej pindzi nawet powieka nie drgnęła, kazała mamie się uspokoić i generalnie zero jakiegokolwiek współczucia i o zgrozo jakiegokolwiek zaangażowania w sprawę w coś ponadto by mamie przypisać jak najwięcej winy. Ja natomiast kiedy próbowałem pomagać mamie się wysłowić, jako że ona ma na co dzień nie raz z tym problemy, a w tej sytuacji to w szczególności, byłem straszony przez policjantkę tym, że mnie wyprosi i nie raz podnosiła ona na mnie głos śmiałem jakkolwiek się odezwać. Moją reakcją było posłuszne zamknięcie się przynajmniej do czasu kiedy nie zadała kolejnego pytania, które nie wnosiło nic do sprawy a jedynie zadawało ból mojej mamie. Bo i cóż mogłem zrobić? Ja, który jestem bardzo ugodowy i zwykle każdemu pozwalam by wręcz mi na głowę wszedł, czego często żałuję, tutaj nie mogłem znieść durności tej policjantki i łez mojej mamy i miałem ochotę posłać taką wiąchę w kierunku tej pindzi, że pewnie noc spędziłbym w areszcie jeśli bym się na to zdecydował. Swoją drogą ciekawe czy jest taki przepis jak zniewaga funkcjonariusza? Nawet jeśli nie to jest taki jak napaść na funkcjonariusza, a napaść też może być słowna tak więc kiedy ten demon z odznaką próbował mnie uciszać (a robił to bardzo niekulturalnie i opryskliwie) wolałem zamilknąć, choć krew się we mnie burzyła. Ponadto ja wciąż żyję przekonaniem, że kulturą da się załatwić wszystko, zwłaszcza właśnie z policjantami, dlatego też podziękowałem nawet na koniec jak już rozstaliśmy się z tą potworną kobietą i do końca swych dni chyba będę tego żałował. Zostaliśmy potraktowani nieludzko! Zupełnie jakbyśmy przyszli i zawracali dupska policjantom z jakąś pierdołą, tą przeklętą babę interesowało jedynie to co mogło wskazywać na to, że mama mogła umożliwić kradzież, inne fakty w ogóle jej nie interesowały. Ja nie zostałem przesłuchany jako świadek bo po co… Nie interesowało jej czy coś widziałem i co ewentualnie w sprawie mogę powiedzieć, nawet po to choćby bym mógł powiedzieć, że sam nic nie widziałem bo stało się to za moimi plecami. Niekompetencja po prostu wymaksowana do granic możliwości. Ja bym jako cywil lepsze dochodzenie przeprowadził. I to w dobie biegania za jakimiś śmietnikami. Tak, piję tutaj do tej akcji kiedy to emeryci najczęściej wyrzucali pieniądze do śmietnika bo złodziej podawał się za oficera policji i tak im kazał. Nawet została ta metoda ukazana w jednym z odcinków „Barw Szczęścia”. Takie sprawy gdzie trzeba być naprawdę bardzo naiwnym by wyrzucić pieniądze do kosza na śmieci bo ktoś karze, ktoś kogo ta osoba nawet nie widziała na oczy, były wówczas bardzo poważnie traktowane przez policję i były to głośne medialne sprawy. A my zostaliśmy potraktowani zupełnie jakbyśmy chcieli być okradzeni i to mnie uderzyło na maksa, stąd też postanowiłem umieścić tą historię na blogu jednak czekałem na zamknięcie tej sprawy i się nie doczekałem. Wiem już, że na pewno się nie doczekam, ba, kiedy już wyszliśmy z komisariatu w A to dokładnie tak powiedziałem swojej mamie, że sprawa ta trafiła do archiwum i już nikt z tym nic nie zrobi, tyle tylko, że papier jest, że zostało zgłoszone. Nie myliłem się. Minęły 2 lata i zero odzewu.


Mam nadzieję, że miło wam się czytało ten wpis i że każdy wyciągnie jakieś wnioski dla siebie. Wiem, że grafika jest okropna, ale postanowiłem nauczyć się nowego programu, a jednocześnie wpis te tworzyłem troszkę na szybkościach :D Zależało mi by jak najszybciej go wrzucić. Zależało mi także na grotesce więc wszelkie niedociągnięcia w sumie są jeszcze milej widziane niż perfekcjonizm :D Trzymajcie się cieplutko <3

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieśmiałość za kierownicą

Wigilijna refleksja

"Poczuj dziecięcą radość!"